Magdalena Grzebałkowska, reporterka, laureatka NIKE Czytelników za książkę 1945. Wojna i pokój, była gościem spotkania z cyklu Książka na Festiwalu, zorganizowanego przez Książnicę Płocką i Muzeum Żydów Mazowieckich w ramach VIII Festiwalu Kultury i Sztuki dla Osób Niewidomych.
Jej bohaterowie to zawsze osoby introwertyczne, zamknięte w sobie, tajemnicze, trochę odklejone od rzeczywistości, osobne: ksiądz Twardowski, Zdzisław i Tomasz Beksińscy, Krzysztof Komeda. Ten ostatni jest bohaterem książki Komeda. Osobiste życie jazzu, o której autorka mówiła w Muzeum Żydów Mazowieckich.
Krzysztofa Komedy nie da się opowiedzieć w pełni, nie pozostawił po sobie żadnych wspomnień, nie pisał listów. Magdalena Grzebałkowska wielokrotnie podkreślała, że udało jej się tylko „stworzyć portret zewnętrzny” artysty, ale za to na bardzo bogatym tle. Bo książka jest przede wszystkim opowieścią o środowisku, w którym rodził się polski jazz. Żeby więc poskładać w całość postać Komedy, przeprowadziła setki rozmów, przekopała się przez archiwa, a szczególnie cenny był magazyn Jazz, który uczył Polaków słuchania tego gatunku muzyki.
Było więc o muzyce, o namiastkach wolności, jaką niosła ze sobą, o barwnym, nie wylewającym za kołnierz środowisku artystów, o siermiężności pierwszych zespołów jazzowych i ich problemach ze zdobyciem instrumentów, o barwnej, rozśpiewanej, roztańczonej paradzie rozpoczynającej Festiwal Jazzowy w Sopocie w 1956 roku, gdzie Sekstet Komedy szedł w … kondukcie pogrzebowym.
A jaki był Komeda? To, co najczęściej się powtarza w opisach to: osobny, cichy, kruchy, delikatny, skromny, nieporadny – a jednak bardzo silna osobowość, charyzmatyczna. „Dla Komedy prawdziwym celem była muzyka. On chodził w chmurze muzyki”.
Sprawami przyziemnymi zajmowała się Zofia Komeda i to przez jej wspomnienia o mężu Magdalena Grzebałkowska musiała „przefiltrować” wszystko to, co usłyszała od swoich rozmówców. Zofia była wyjątkowo apodyktyczną kobietą, zaborczą, zaradną, zdolną, ale chcącą chyba „zawładnąć” nieco wizerunkiem artysty. To był bardzo trudny, burzliwy związek. „Kiedy tak o niej rozmawiałam z ludźmi, to 3 procent ją lubiło, 10 procent w ogóle nie chciało rozmawiać, a reszta jej po prostu nie lubiła. Nic w tym dziwnego. Była apodyktyczna, o ludziach pisała bardzo źle, po alkoholu bywała agresywna, wulgarna. Mawiała, że to ona stworzyła Komedę? Nieprawda, Komeda, gdy się poznali, był już znanym muzykiem. Na pewno ułatwiała mu tzw. codzienność, ale i bez niej muzyk odniósł by sukces. Trudno było, po tych wszystkich historiach usłyszanych i przeczytanych na temat Zofii ją zrozumieć, polubić, ale pod koniec książki było mi jej po prostu żal”.
Opis: Renata Kraszewska, zdjęcia: Tomasz Topczewski